czwartek, 25 czerwca 2015

PETAL FRESH ORGANICS Odżywczo-antyseptyczny szampon Tea Tree




         Dosyć dawno, bo jeszcze w lutym, chwaliłam się zakupem szamponu i odżywki amerykańskiej marki PETAL FRESH (klik). Oczywiście zamierzałam zacząć je testować już następnego dnia po zakupie ale zmieniłam zdanie. Doszłam do wniosku, że lepiej będzie jeśli najpierw wykończę inne szampony i odżywki i tak też zrobiłam. Nowości PETAL FRESH musiały trochę poczekać na swoją kolej i w końcu się doczekały. Dzisiaj napiszę o Szamponie odżywczo-antyseptycznym z wyciągiem z drzewa herbacianego. Ale długa nazwa...




PETAL FRESH  to marka, która niedawno zaistniała na polskim rynku i dlatego nie jest jeszcze u nas zbyt popularna, a co za tym idzie, niewiele o niej wiadomo. Poszperałam w internecie i znalazłam na jej temat taką informację:
"Kosmetyki Petal Fresh Organics w 100% oparte są na najwyższej jakości roślinnych składnikach, pochodzących wyłącznie z upraw ekologicznych.
Zgodnie z zasadą - nakładaj na ciało tylko to, co możesz zjeść - firma Petal Fresh Organics do swoich produktów nie dodaje żadnych:
  • syntetycznych środków konserwujących,
  • syntetycznych substancji zapachowych,
  • syntetycznych barwników,
  • substancji pochodzących z ropy naftowej,
  • roślin manipulowanych genetycznie.
Kosmetyki Petal Fresh Organics  posiadają certyfikat Stellar Certification Services, przyznany przez USDA (United States Department of Agriculture). Daje on gwarancję produktu etycznego, nietestowanego na zwierzętach na żadnym etapie produkcji. Petal Fresh Organics używa surowców zwierzęcych (mleko, miód, lanolina, wosk pszczeli), jednak tylko pod warunkiem, że są one pozyskiwane od zwierząt żywych, w sposób dla nich bezpieczny i nieszkodliwy."




Szampon zamknięto w butelce z ciemnozielonego, przezroczystego plastiku dzięki czemu widać ile szamponu mamy jeszcze do dyspozycji. Butelka jest dosyć duża, zawiera 355 ml kosmetyku. Szata graficzna przyjemna dla oka, ładnie prezentuje się w łazience.
Szampon jest przezroczysty jak woda ale, rzecz jasna, znacznie gęściejszy. Ma konsystencję żelu ale bez problemu wydobywa się go z butelki gdyż zastosowano w niej wygodne zamknięcie na klik.




Producent zapewnia, że "Szampon Tea Tree skutecznie oczyszcza i odżywia skórę głowy, zapewniając twoim włosom zdrowy, świeży wygląd. Właściwości antyseptyczne szamponu pomagają w radzeniu sobie z problemami skórnymi.
Korzyści: Pomaga zwalczać swędzenie i dyskomfort skóry głowy, odżywia skórę głowy, nadaje włosom blask."
A jak jest w rzeczywistości? Szampon ładnie się pieni i dobrze oczyszcza skórę i włosy. Bez problemu zmywa z włosów oleje. Nie mogę stwierdzić czy pomaga przy problemach skórnych gdyż takowych nie posiadam, przynajmniej jeśli idzie o skórę głowy. Jest ona wrażliwa ale nie ma łupieżu ani innej przypadłości skórnej. Szampon jest na tyle delikatny, że nie drażni skóry i nie powoduje swędzenia. Włosy przy rozczesywaniu się plączą ale nie bardziej niż po innych szamponach, a może nawet trochę mniej. Po wyschnięciu włosy są błyszczące i dobrze się układają. Nie zauważyłam natomiast żeby szampon zmniejszył przetłuszczanie się włosów. W dalszym ciągu muszę je myć codziennie.
Pozostaje jeszcze powiedzieć coś na temat zapachu. Jest on bardzo specyficzny, z podobną wonią jeszcze się nie spotkałam. Jest to zapach, który trudno określić słowami. Taki ziołowo-ziemisty z wyczuwalną nutą miętową. Nie zachwycił mnie ten zapach ale nie utrzymuje się długo na włosach, a poza tym i tak najczęściej stosuję odżywki, które z reguły mają przyjemne zapachy.



Skład (INCI): Aqua (Water), Sodium Lauroyl Sarcosinate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoyl Isethionate, Ammonium Cocoyl Isethionate, Hydroxypropylcellulose, *Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Flower/Leaf/Stem Extract, Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, Tocopheryl Acetate (Vitamin E), Retinyl Palmitate (Vitamin A), Panthenol (Vitamin B5), Glycerin, Tussilago Farfara (Coltsfoot) Flower Extract, Achillea Millefolium (Yarrow), Equisetum Arvense (Horsetail), *Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extarct,  Althaea Officinalis (Marshmallow) Root, Chamomilla Recutita  (Chamomile) Flower Extract, Melissa Officinalis (Lemon Balm) Leaf Extract, *Thymus Vulgaris (Thyme) Extract, Polysorbate 20, Citric Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Chloride, Parfum (Fragrance).
* składniki organiczne certyfikowane przez Stellar Certification Services przyznany przez USDA NOP.

Spotkałam się z krytyką tego szamponu z takiego powodu, iż  zawiera on ponoć SLS. Czy rzeczywiście tak jest? I tak, i nie. Otóż SLS, którego unikają zwolennicy naturalnych kosmetyków, to Sodium Lauryl Sulfate czyli laurylosiarczan sodu. Natomiast w szamponie Petal Fresh znajduje się Sodium Lauroyl Sarcosinate. Jest to kwas laurylowy pozyskiwany z oleju kokosowego połączony z sarkozyną czyli aminokwasem, który znajduje się również w organizmie ludzkim np. wchodzi w skład białek naszych mięśni. Tak się składa, że obydwa detergenty dają taki sam skrót: SLS. Żeby się dowiedzieć, który z SLS-ów zawiera kosmetyk, trzeba po prostu spojrzeć na skład.
Niewątpliwym plusem szamponu jest bogactwo ekstraktów ziołowych w składzie. Znajdziemy tu np. rumianek, prawoślaz, skrzyp, rozmaryn, melissę, tymianek, drzewko herbaciane, a więc zioła odgrywające istotną rolę w pielęgnacji włosów i skóry głowy. Moim zdaniem jest to dobrej jakości szampon i chętnie kupię go ponownie pod warunkiem, że pojawi się znów w Rossmanie. 
   

sobota, 20 czerwca 2015

HESH Maseczka z płatków róży



        Maseczka do twarzy to ulubiony zabieg pielęgnacyjny wielu, o ile nie większości, kobiet. Ja również zaliczam się do miłośniczek maseczek i stosuję je systematycznie 1-2 razy w tygodniu. Jednak rzadko zdarza mi się kupować gotowe maseczki natomiast uwielbiam robić je samodzielnie. Z czego je robię? Z glinek, z alg, a także ze składników, które są w kuchni. Wbrew pozorom takie przygotowywanie własnych maseczek nie zabiera dużo czasu, a jest przyjemne i pożyteczne. Przede wszystkim wiem, co maseczka zawiera. Poza tym składniki podstawowe jak glinki, algi itp. wzbogacam dodatkami, o których wiem, że są odpowiednie dla mojej cery i które lubię. Za każdym razem powstaje moja własna, indywidualna maseczka, a jej skład zależy od wymagań mojej cery i od mojej inwencji. Nie muszę chyba dodawać, że tworzenie takich maseczek to świetna zabawa.
Już dosyć dawno, bo jeszcze w ubiegłym roku kupiłam Maseczkę z płatków róży indyjskiej marki HESH. Maseczkę schowałam i właściwie o niej zapomniałam. Jakiś czas temu niespodziewanie wpadła mi w ręce i zaczęłam ją używać.




Dla mnie ta maseczka jest typowym półproduktem kosmetycznym. Ma postać proszku, a właściwie pudru o kolorze ciemnego różu. Ten puder to nic innego jak ususzone i sproszkowane płatki róż. Jest to jedyny składnik maseczki. Wyczytałam, że płatki róży  "należą do delikatnych surowców kosmetycznych, bardzo cenionych od niepamiętnych czasów. Płatki róży zawierają olejek lotny, tłuszcze, flawonoidy, witaminę C, kwasy organiczne, związki cukrowe. Flawonoidy i witamina C wykazują synergizm we wzajemnym oddziaływaniu, zwiększają odporność naskórka na proces starzenia się. Sproszkowane płatki róży służą jako peeling i składnik maseczek nawilżających i regenerujących do cery suchej, dojrzałej i wrażliwej. Działają odżywczo, tonizująco i odmładzająco." 


 
Maseczkę zamknięto w estetycznym, kolorowym kartoniku, w którym znajdziemy celofanową torebkę z różanym pudrem. Ponieważ przechowywanie i nabieranie kosmetyku z takiej torebki do najwygodniejszych nie należy, przesypałam jej zawartość do małego słoiczka. Tak jest znacznie wygodniej.





Producent zaleca: "Proszek dobrze wymieszaj z odrobiną wody lub wody różanej, w przypadku cery suchej z mlekiem, do uzyskania rzadkiej papki. Nałóż na twarz oraz szyję. Po 20 minutach zmyj."
Z początku używałam maseczkę tak, jak zaleca producent tzn. proszek mieszałam z wodą. Chciałam przekonać się jak spisze się maseczka w takiej skromnej postaci. Nie mogę narzekać, maseczka nie była zła ale na kolana mnie nie rzuciła. Owszem, twarz nawilżyła, wygładziła jak wiele innych maseczek. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie spróbowała jej ulepszać.




Wypróbowałam różne wersje maseczki. Zamiast wody dodawałam hydrolatów lub toniku, były wersje z olejami i bez nich, z kwasem hialuronowym, z miodem i z glinką. Z każdym z tych dodatków z osobna i z kilkoma jednocześnie. Po prostu wzbogacałam skład maseczki, a więc efekty pielęgnacyjne były lepsze. W sumie z maseczki jestem zadowolona. Potraktowałam ją jako podstawowy składnik np. jak glinkę i dodając inne składniki uzyskuję naprawdę dobre efekty.
I jeszcze jedna sprawa, a mianowicie zapach. Maseczka nie pachnie tak, jak bukiet świeżych róż. Nie zapominajmy, że składa się ona ze sproszkowanych, suszonych, płatków róż. Kwiaty suszone na ogół nie pachną tak jak świeże. Ten zapach określiłabym jako zapach suszu właśnie. Coś jakby zioła z lekko wyczuwalną nutą różaną. Zapach nawet przyjemny.
Puder różany można używać nie tylko do pielęgnacji twarzy. Można dodawać go do kąpieli, można zrobić z niego maskę do włosów (z dodatkiem mleczka kokosowego i soku z limonki) czy też dodawać go do peelingów własnej roboty. Ja używałam jej tylko do twarzy ale maseczka jest produktem wydajnym i jeszcze trochę jej mam. Możliwe, iż pokuszę się o zrobienie peelingu do ciała z jej dodatkiem. Może być ciekawy efekt. Myślę też, że nie poprzestanę na tym jednym opakowaniu różanego pudru.
Znacie tę maseczkę? A może miałyście inne maski Hesh? Czy je polubiłyście?
         

niedziela, 14 czerwca 2015

AVALON ORGANICS Ujędrniający balsam do ciała z koenzymem Q10




            Wszelkiego rodzaju mazidła do ciała są stałym elementem mojej pielęgnacji, a to dlatego, że jestem posiadaczką skóry suchej, wrażliwej i problematycznej. Najgorzej jest zimą. Moja skóra jest wtedy bardzo sucha, często łuszcząca się (zwłaszcza na nogach), a nawet swędząca. Przy takim stanie skóry stosowanie balsamów do ciała nie wchodzi w rachubę. Są po prostu za słabe. Wówczas używam bardziej treściwe mazidła, a mianowicie masła i oleje. Natomiast wiosną stan skóry się poprawia. Przechodzi ona swoistą metamorfozę. Nadal jest sucha, ale nie łuszczy się, nie swędzi i zyskuje ładny, zdrowy wygląd. Dlatego wiosną (zwłaszcza późną) i latem mogę sobie poszaleć z balsamami. Jest przecież tyle kuszących balsamów o ciekawych, naturalnych składach. Dobrze, że chociaż latem mam 
możliwość niektóre z nich wypróbować. Tym razem skusiłam się na Ujędrniający balsam do ciała z koenzymem Q10 amerykańskiej marki AVALON ORGANICS.




Dlaczego wybrałam ten balsam, a nie inny? Po prostu spodobał mi się jego skład, a zwłaszcza dobór składników aktywnych.
Pierwszy składnik to, oczywiście, "tytułowy" koenzym Q10 (ubichinon) Zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry. Jest obecny we wszystkich komórkach ludzkiego ciała i odpowiada za ich metabolizm. Jednocześnie stymuluje regenerację komórek przez co sprawia, że skóra dłużej zachowuje jędrność. Jest również jednym z najsilniejszych przeciwutleniaczy.Drugim ważnym składnikiem aktywnym jest  wyciąg z liści aloesu przywracający skórze odpowiedni poziom nawilżenia.
Jest tu też jeszcze jeden świetny nawilżacz, a mianowicie kwas hialuronowy.
W skład balsamu wchodzi też bogactwo wyciągów roślinnych np: wyciąg z arniki górskiej, wyciąg z zielonej herbaty, rumianek, chlorella, wyciąg z echinacei, wyciąg z lawendy, spirulina, wyciąg z chrząstnicy kędzierzawej.
Następna grupa składników aktywnych to oleje roślinne: masło shea, olej z ogórecznika, olej kokosowy, oliwa z oliwek, olej z krokosza barwierskiego, olej ze słodkich migdałów, olej z awokado, olej z dzikiej róży.


Zestaw składników aktywnych jest wspaniały, same dobroci dla skóry. Natomiast całkowity skład balsamu (INCI) jest taki:
 Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Aqua, Glycerin, Carthamus Tinctorius Seed Oil*, Glyceryl Stearate SE, Stearic Acid, Arnica Montana Flower Extract*, Camellia Sinensis Leaf Extract*, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extrtact*, Chlorella Pyrenoidosa Extract*, Chondrus Crispus Extract*, Echinacea Angustifolia Extract*, Lavandula Angustifolia Flowe/Leaf/Stem Extract*, Leucojum Aestivum Bulb Extract, Spirulina Maxima Extract*, Butyrospermum Parkii Butter*, Borago Officinalis
Seed Oil*, Citrus Limon Peel Oil, Citrus Nobilis (Mandarin Orange) Peel Oil,  Cocos Nucifera Oil*, Lavandula Angustifolia Oil,  Olea Europaea Fruit Oil*,  Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil*, Persea Gratissima (Avocado) Oil*, Bisabolol, Caprylic/Capric Triglyceride, Cetyl Alcohol, Potassium Hydroxide, Ribose, Sodium Hyaluronate, Sodium Stearoyl Glutamate, Staryl Alcohol, Tocopheryl Acetate, Ubiquinone**, Xanthan Gum, Alcohol*, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, sodium Benzoate, Beta-Pinene, Linalyl Acetate, Linalool.

* organiczne składniki certyfikowane,
** koenzym Q10. 


Balsam posiada certyfikat NSF. Możemy o nim przeczytać: "NSF International (National Sanitary Foundation) to niezależna organizacja non-profit, zaangażowana w bezpieczeństwo zdrowia publicznego i ochronę środowiska. NSF jest niezależną jednostką certyfikującą, nie jest jednostką rządową ani jednostką kontrolowaną przez przemysł. Jej niezależny status gwarantuje, że produkty i instalacje zostają przetestowane i oceniane przez zupełnie bezstronny urząd. NSF powstał w Stanach Zjednoczonych w 1944 roku, obecnie funkcjonuje w 80 krajach, a jego marka jest honorowana przez lokalne i krajowe służby nadzoru na całym świecie.
Aby uzyskać prawo do wykorzystania znaku NSF producent poddany zostaje surowej ocenie i testom swoich wyrobów, jak również okresowym, rygorystycznym i niezapowiedzianym kontrolom w zakładzie produkcyjnym."




Balsam otrzymujemy w plastikowej butelce z pompką zapakowanej dodatkowo w kartonik. Butelka zawiera 227g balsamu. Jest tak szczelnie dookoła oklejona etykietą, że nie da się kontrolować ilości kosmetyku w butelce. Uważam to za minus gdyż lubię wiedzieć ile produktu już zużyłam i czy należy rozglądać się już za nowym czy jeszcze nie.
Balsam ma lekką konsystencję typową dla większości balsamów, a pompka dozuje go bez zarzutu. Pachnie przyjemnie, zapach ten określiłabym jako ziołowy. Nie pozostaje długo na skórze, a więc jeśli ktoś nie przepada za tego typu zapachami, to nie ma większego problemu.
Warto zaznaczyć, że balsam jest kosmetykiem bardzo wydajnym. Potrzebna jest naprawdę niewielka jego ilość na wmasowanie w określoną część ciała. Wchłania się szybko ale pozostawią na skórze lekko lepiącą się warstwę, która znika w ciągu mniej więcej 2 minut. Natomiast jeśli zaaplikujemy na skórę zbyt dużą ilość balsamu to maże się niemiłosiernie i trzeba poświęcić sporo czasu na wmasowanie go w skórę.
Z działania balsamu jestem zadowolona. Co prawda nie zauważyłam efektu ujędrniającego ale skóra jest dobrze nawilżona, miękka i gładka, a o to przecież mi chodzi. Wracając jeszcze do ujędrniania, to czytałam gdzieś, że ten efekt osiąga się stosując kosmetyk z koenzymem Q10 systematycznie przynajmniej przez pół roku. Ja raczej nie będę używała go tak długo gdyż po opróżnieniu do końca tej butelki będę zapewne chciała wypróbować inny produkt.
Znacie kosmetyki Avalon Organics? Jeśli tak, to co o nich sądzicie?     

niedziela, 7 czerwca 2015

DIY - Nawilżający żel hialuronowy z prowitaminą B5



        Kwas hialuronowy poznałam niedawno, bo w końcu ubiegłego roku. Przypadkiem zauważyłam go na wystawie stacjonarnej drogerii i kupiłam. Był to kwas marki Paese, a pisałam o nim tu. Bardzo szybko doceniłam nawilżające działanie tego kosmetyku i używałam do czego tylko się dało. Teraz nie wyobrażam sobie pielęgnacji twarzy bez tego produktu. Nic więc dziwnego, że po zużyciu całej buteleczki kwasu chciałam kupić następną. W tym celu przeglądałam strony sklepów internetowych z półproduktami kosmetycznymi. W sklepie EcoSpa uwagę moją zwrócił gotowy zestaw do samodzielnego przygotowania Nawilżającego żelu hialuronowego z prowitaminą B5.




Zamówiłam ten zestaw gdyż spodobał mi się prosty, naturalny skład tego kosmetyku. Otóż serum to składa się tylko z trzech aktywnych substancji. Są to:
  • potrójny kwas hialuronowy 1,5% (50 ml),
  • D-pantenol (5 ml),
  • żel z aloesu (5 ml).
O świetnym nawilżaczu, jakim jest kwas hialuronowy, dosyć obszernie pisałam tutaj.
D-pantenol jest prowitaminą B5 czyli kwasu pantotenowego. Jest to naturalny składnik występujący w skórze i włosach, co sprawia, że bardzo łatwo wnika w głąb skóry i włosów. Skutecznie nawilża skórę i zmniejsza utratę wody przez naskórek. Działa na skórę łagodząco i przeciwzapalnie przez co pomaga przy gojeniu ran, leczeniu podrażnień skóry i poparzeń posłonecznych.

Ostatnim składnikiem jest żel z aloesu. Żel pozyskiwany jest z uprawy ekologicznej i, wg informacji na stronie sklepu, posiada certyfikat Ecocert. Podobnie jak poprzednie dwa składniki, żel z aloesu jest bardzo dobrym nawilżaczem. Lekko złuszcza naskórek i pobudza produkcję kolagenu. Likwiduje podrażnienia skóry, działa antybakteryjnie i przeciwzapalnie. Nadaje się praktycznie do pielęgnacji każdego typu cery, oczywiście z wyjątkiem osób uczulonych na aloes, bo i takie przypadki się zdarzają.




W zestawie, oprócz tych trzech składników kosmetyku, znajdziemy dwie buteleczki o pojemności 30 ml wyposażone w szklane pipety, etykiety na buteleczki i broszurkę z informacjami na temat żelu i instrukcją jego wykonania.
Wykonanie żelu jest tak łatwe, że łatwiejsze już być nie może. Składniki należy umieścić w zlewce i wymieszać szklaną bagietką. Ponieważ nie miałam ani zlewki, ani bagietki, przełożyłam składniki do szklanki i bardzo dokładnie wymieszałam ceramiczną łyżeczką.


  
Teraz wystarczy przelać żel do buteleczek, podpisać etykiety, nakleić je na butelki i gotowe. Prawda, że łatwizna? Na etykietach piszemy też datę przydatności do użytku naszego kosmetyku.
Ponieważ żel nie zawiera żadnych konserwantów, producent zaleca aby zużyć go w ciągu trzech miesięcy od daty wykonania i przechowywać w lodówce.  
Otrzymujemy 60 ml żelu hialuronowego w dwóch buteleczkach po 30 ml, a dzięki pipetom możemy precyzyjnie, po kropelce go dozować.





Producent zaleca aplikację żelu codziennie rano i wieczorem na twarz, szyję i dekolt, a także w okolice oczu. Ja jednak nie przepadam za nakładaniem na skórę preparatów o konsystencji żelu. Stosuję go w ten sposób, że do aktualnie używanego kremu dodaję trochę żelu. Wieczorem, zamiast kremu, najczęściej używam olejów i tu postępuję tak samo jak rano. Do wybranego oleju dodaję kilka kropel żelu hialuronowego. Dodaję go również do maseczek glinkowych, a zmieszany z balsamem do ciała aplikuję na szorstką skórę łokci. Żel hialuronowy polecany jest do każdego typu cery ale w szczególności do cery tłustej i mieszanej, a ja mam właśnie cerę mieszaną.
Z działania tego kosmetyku jestem bardzo zadowolona. Mojej cery, niestety, do młodych nie da się już zaliczyć i takie dodatkowe nawilżenie bardzo dobrze jej służy. Nie tylko skutecznie ją nawilża ale również koi ewentualne podrażnienia i wygładza. Bardzo dobry produkt i z pewnością jeszcze niejeden raz po niego sięgnę. Zestaw kupiłam tutaj.

    
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...