niedziela, 27 lipca 2014

ORGANIC HEAVEN Szampon z odżywką




              Szampon ten kupiłam dosyć dawno, bo na początku roku. Zauważyłam go w stacjonarnym sklepie zielarsko-kosmetycznym i z ciekawości kupiłam. Nigdy nie słyszałam o firmie ORGANIC HEAVEN  więc tym bardziej byłam ciekawa tego szamponu.



ORGANIC  HEAVEN  wiem tylko tyle, że jest to firma brytyjska. Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji na temat tej firmy, a ich strona internetowa od dawna jest zaczęta i nieskończona. Możecie ją zobaczyć tutaj .

Szampon zamknięty jest w płaskiej butelce z przeźroczystego plastiku. Butelka ma pojemność 320 ml. Jest wygodna w użyciu. Zamknięcie na zatrzask umożliwia otwieranie i zamykanie jej jedną ręką, a także właściwe dozowanie szamponu. Butelka wraz z zawartością prezentuje się bardzo ładnie gdyż w szamponie zatopione są liczne bąbelki.


 
Jednym z ważniejszych składników czynnych szamponu ORGANIC HEAVEN  jest placenta. Placenta zwierzęca to łożyska lub wyciąg z łożysk płodów zwierzęcych. W szamponie znajdziemy placentę, ale roślinną. Placenta roślinna jest to ekstrakt ze zbóż specjalnie do tego celu wyselekcjonowanych i uprawianych specjalną metodą. Placenta roślinna jest cenną substancją kosmetyczną ze względu na swoje właściwości odmładzające, poprawiające koloryt skóry i redukujące zmarszczki. Placenta roślinna jest też skutecznym środkiem przeciw wypadaniu włosów dlatego często spotykamy ją w składzie kosmetyków służących do pielęgnacji włosów.

Całkowity skład szamponu wygląda tak:


 
Szampon ma gęstość typową dla większości szamponów. Ładnie pachnie ale nie potrafię, niestety, określić tego zapachu słowami. Pieni się średnio i również średnio poradził sobie ze zmyciem oleju arganowego z włosów. Ale nic to, oleje mogę zmywać innymi szamponami. Włosy i skóra głowy są dobrze oczyszczone, a po wyschnięciu ładnie błyszczą i dobrze się układają. Zaniepokoiło mnie natomiast coś innego. Otóż przy rozczesywaniu mokre włosy lekko się plączą. Myślę, że gdybym miała włosy długie, to plątałyby się bardziej. Jednak ten szampon podobno jest z odżywką, takie dwa w jednym, a więc włosy nie powinny się plątać. I tu powstaje pytanie, czy rzeczywiście jest to szampon z odżywką? Podejrzewam, że nie, że jest to sam szampon. Na etykiecie mamy napis Shampoo, a nie Shampoo&Conditioner. Na dole etykiety widnieje, co prawda, napis Conditioning with Panthenol ale oznacza to raczej kondycjonowanie/odżywianie włosów z pantenolem, a nie odżywkę.
Skąd zatem wzięła się ta odżywka? Prawdopodobnie stąd: 



Na odwrocie butelki znajduje się etykieta w języku polskim i jak przysłowiowy wół stoi tu napisane Szampon z odżywką, a niżej znajduje się taki tekst:
"Koncentrat szamponu do włosów wzbogacony placentą roślinną oraz panthenolem. Przeznaczony szczególnie do włosów cienkich, słabych i zniszczonych farbowaniem. Zapobiega wypadaniu włosów, intensywnie regeneruje oraz przyspiesza ich naturalny wzrost. Zwiększa objętość, nadając im połysk i jedwabistość. Szampon zawiera naturalne olejki eteryczne i nie jest zalecany dla kobiet w ciąży."

Zwróćcie uwagę, że w całym tekście jest mowa tylko o szamponie, ani razu nie użyto słowa odżywka. Myślę, że ktoś po prostu błędnie przetłumaczył wyraz Conditioning



Podsumowując muszę powiedzieć, że z szamponu jestem zadowolona ale po umyciu nim włosów nakładam odżywkę jak po każdym innym szamponie. Skoro ta roślinna placenta ma tak dobre działanie na włosy, to szkoda, że firma ORGANIC HEAVEN ni pokusiła się o wyprodukowanie odżywki lub maski do włosów zawierające tę placentę. Szampon przebywa na włosach tak krótko, że nie zdąży zbyt wiele zdziałać, natomiast odżywki, balsamy czy maski trzymamy na włosach dłużej, a więc składniki tych kosmetyków mają więcej czasu na wykazanie się swoimi dobroczynnymi właściwościami. Szkoda, że nie pomyśleli... Może jednak pomyśleli, tylko firma jest tak tajemnicza, że nie wiadomo co, oprócz tego szamponu, jeszcze produkuje.

poniedziałek, 21 lipca 2014

DIY - naturalny dezodorant... czyli alternatywa dla ałunu



       
             Kilka lat temu, chyba już prawie pięć, zrezygnowałam z antyperspirantów na rzecz ałunu lub dezodorantów produkowanych na bazie ałunu. Z ich działania jestem zadowolona i nie zamierzałam zamieniać tych dezodorantów na inne. Do czasu... Niedawno dowiedziałam się o innej, naturalnej możliwości likwidowania przykrego zapachu potu, a tą inną możliwością jest olejek magnezowy zwany też oliwą magnezową.
Magnez jest pierwiastkiem niezbędnym dla utrzymania w zdrowiu ludzkiego organizmu. Ma wpływ na mnóstwo procesów zachodzących w naszym ciele i na utrzymaniu w zdrowiu wielu narządów w tym również serca.







Oliwę magnezową możemy używać w charakterze naturalnego dezodorantu. Działa jak ałun, a więc nie hamuje wydzielania potu ale likwiduje jego nieprzyjemny zapach gdyż wchodzący w jej skład chlorek magnezu ma silne działanie antybakteryjne. Dodatkową korzyścią jest to, że jednocześnie dostarczamy naszemu organizmowi magnez przez skórę. Oliwę można kupić gotową ale nie jest to produkt tani. Natomiast bardzo tanio można zrobić ja samemu. Jest to proste jak przysłowiowa konstrukcja cepa.
Do zrobienia oliwy potrzebne są tylko dwa składniki:
  1. Chlorek magnezu sześciowodny - czysty do analizy (CZDA),
  2. Woda destylowana. 







Wykonanie:
Najczęściej spotyka się przepisy proponujące użycie chlorku magnezu i wody w stosunku 1:1. Należy więc odmierzyć np. 100 gram chlorku i 100 gram, czyli ml wody. Chlorek wsypać do miseczki lub innego pojemnika. Ja użyłam tym razem po 50 gram składników.
Wodę podgrzewamy tak, żeby była dobrze ciepła, wlewamy do naczynia z chlorkiem i czekamy aż chlorek rozpuści się w wodzie. Żeby było szybciej zamieszałam plastikową łyżeczką. I to wszystko, oliwa gotowa. Prawda, że proste?





 Z początku nasz roztwór będzie mętny ale jeśli damy mu trochę czasu to ustoi się i będzie wyglądał jak woda. Oliwa magnezowa tak naprawdę nie jest oliwą ani jakimkolwiek olejem. Otrzymała taką nazwę dlatego, że podczas wcierania jej w skórę mamy wrażenie tłustości podobne do tego, jakie jest przy wcieraniu olejów. Jest całkowicie bezzapachowa. Jeśli wolimy pachnący dezodorant, można do niej dodać ulubionego olejku eterycznego. Możemy też zamiast wody użyć do rozpuszczenia chlorku dowolnego hydrolatu lub naparu ziołowego. Gotową oliwę przelewamy do buteleczki, najlepiej takiej z atomizerem i spryskujemy skórę pod pachami. Ponieważ nie posiadam butelki z atomizerem, przelewam swoją oliwkę do butelki z pompką. Spryskuję oliwą palce i wcieram w skórę pod pachami. Chcąc zwiększyć suplementację magnezu, możemy oprócz pach wmasować oliwę w każdą inną część ciała. Ja na przykład wcieram ją w skórę nóg. I jeszcze jedna ważna rzecz. Oliwy magnezowej nie należy stosować na skórę podrażnioną czy mającą zadrapania lub inne uszkodzenia np. po depilacji. W takiej sytuacji oliwa będzie solidnie piekła.
Jeśli robimy oliwę po raz pierwszy lepiej jest zrobić ją o połowę słabszą czyli użyć 1 części chlorku i 2 części wody, np. 50g chlorku i 100ml wody. Chodzi o to, żeby skóra miała możliwość przyzwyczaić się do działania oliwy. Skóra nieprzyzwyczajona może, choć nie musi, zareagować np. pieczeniem czy swędzeniem.






 

Na początku postu napisałam, ze niedawno dowiedziałam się o tym, jak samodzielnie zrobić oliwę magnezową. Skąd się dowiedziałam?  Stąd.  Bardzo ciekawa stronka, warto poczytać.

Chlorek magnezu CZDA można kupić na Allegro i w niektórych sklepach internetowych. Ja kupiłam go tutaj. Wodę destylowaną można kupić na stacji benzynowej. Za litrową butelkę zapłaciłam coś około 2 zł. Można też kupić wodę w aptece ale jest tam kilkakrotnie droższa. 

Jestem bardzo ciekawa czy zdecydujecie się na zrobienie i wypróbowanie oliwy magnezowej.

piątek, 18 lipca 2014

O mydle aleppo raz jeszcze



  
          Mydło aleppo zna każda blogerka kosmetyczna, a jeśli nawet nie zna, to przynajmniej o nim słyszała lub czytała. Nie ma w tym nic dziwnego, wszak aleppo to najstarsze z mydeł i niemal podstawa naturalnej kosmetyki. Ja również pisałam już o tym mydle ale dzisiaj chciałabym pokazać Wam jeszcze jedną alepową kostkę.



Jest to klasyczny alep z 16-procentową zawartością oleju laurowego. Jego skład możecie zobaczyć tu:




Nie ma w tym mydle nic szczególnego poza tym, że leżało sobie u mnie w domu aż trzy lata. Kupiłam je w lipcu 2011 roku. Pamiętam jak dziś, że byłam na Dworcu Centralnym w Warszawie (wracałam z mojej ówczesnej pracy), a ponieważ miałam jeszcze trochę czasu do mojego pociągu więc spacerowałam po podziemnych korytarzach dworca oglądając wystawy znajdujących się tam licznych sklepów. W ten sposób trafiłam na mały sklepik z pamiątkami z egzotycznych krajów, a do szyby wystawowej tego sklepu była przyklejona napisana ręcznie, a raczej nabazgrana długopisem kartka informująca, że sklep prowadzi sprzedaż mydeł aleppo. Oczywiście weszłam do środka i kupiłam  mydełko. Nie miałam zamiaru przetrzymywać go aż trzy lata ale wiecie jak to jest. Ciągle są jakieś mydlane nowości, które chce się wypróbować i napisać o nich na blogu, a to mydełko sobie leżało i czekało na swoją kolej. Wreszcie się doczekało. Trochę się obawiałam czy tak długie leżakowanie mu nie zaszkodziło. Po wyjęciu z opakowania ujrzałam taką kostkę:




 
.Mydło miało bardzo ciemny, brunatny kolor, ciemniejszy niż widać to na zdjęciach. Nie wiem, czy takie było od nowości, czy ciemniało z upływem czasu gdyż nie otwierałam wcześniej opakowania.



Mydełko bardzo dobrze się pieni. Używam je, jak każdego alepowego mydła, do mycia twarzy, ciała oraz do higieny intymnej. Jednak pewna rzecz zaczęła mnie niepokoić. Zużyłam już wiele kostek mydła aleppo i zawsze dosyć szybko ukazywał się charakterystyczny dla tego mydła kolor zielony. Tym razem mydło długo pozostawało brunatne. Już zaczęłam obawiać się czy nie jest to podróbka alepu gdy po 2,5 tygodnia używania zaczęła pojawiać się piękna, ciemna zieleń.



Właściwie to jest logiczne. Wiadomo, że świeżo wyprodukowane mydła aleppo mają kolor ciemnozielony. Podczas długiego, najczęściej dziewięciomiesięcznego, leżakowania na powierzchni mydlanych kostek zachodzi proces utleniania w wyniku czego zmieniają one barwę na różne odcienie beżu aż do brunatnego. Skoro moje mydło leżało u mnie trzy lata, to przez cały ten czas miało miejsce utlenianie i brunatna warstwa była coraz grubsza. Dlatego tak długo trwało zanim można było ujrzeć zieleń.
Tak oto, całkiem przypadkowo przekonałam się naocznie, jak długo może leżeć mydło aleppo. Podejrzewam, że gdyby poleżało jeszcze rok czy dwa, to też nic by mu się nie stało. Jeśli więc w jakimś sklepie trafimy na interesującą promocję mydeł aleppo możemy śmiało kupić kilka kostek nie obawiając się o to, że mogą się nam przeterminować i zepsuć zanim zdążymy je zużyć. Nic złego im się nie stanie.  

sobota, 12 lipca 2014

Moje najnowsze nabytki



     Na samym początku muszę się pochwalić. Nie wiem czy pamiętacie, że w marcu przyrzekłam sobie iż w kwietniu nie kupię żadnych kosmetyków. Słowa dotrzymałam ale to jeszcze nie wszystko. W maju i w czerwcu również nie wydałam na kosmetyki nawet złotówki. Wytrzymałam aż trzy miesiące bez kosmetycznych zakupów! W tym miesiącu powiedziałam sobie, że dosyć tej "ascezy" i pozwoliłam sobie na zakupy ale niezbyt duże. Zobaczcie co kupiłam:




Maseczka do twarzy z płatków róży HESH. Od dawna miałam na nią ochotę i teraz wreszcie mam okazję ją wypróbować. Drugi nabytek to Maska do włosów Intensiv - Seide ANNEMARIE BORLIND. Jest to mój pierwszy kosmetyk tej marki, z przyjemnością go wypróbuję. Również po raz pierwszy goszczą w mojej kosmetyczce "przedstawiciele" marki LAVERA. Są to: Puder sypki transparentny - Trend Sensitiv 2014 oraz Szminka do ust - Trend Sensitiv. Jeśli idzie o tę szminkę, to już wiem, że nie będę miała z niej pożytku, nie trafiłam z kolorem. Pozostałych produktów jeszcze nie używałam. Zakupy te zrobiłam w sklepie Skarbiec Natury.

Po kolejne zakupy wybrałam się do sklepu  Blisko Natury.




W największym pojemniku znajduje się masło shea nierafinowane. Małe pojemniczki skrywają wosk pszczeli, masło aloesowe i masło kakaowe łupane. Nie ukrywam, że produkty te posłużą mi do ukręcenia kremiku. Jaki to będzie krem? Tego Wam teraz nie zdradzę. Pochwalę się dopiero po zrobieniu kremu i to pod warunkiem, że będzie to produkt udany. Do koszyka dorzuciłam jeszcze olej malinowy tzn. z pestek malin. Naczytałam się tyle dobrego o tym oleju, że musiałam go kupić. Zobaczymy jak się sprawdzi na mojej skórze i włosach.
I to już wszystkie lipcowe zakupy, więcej w tym miesiącu nie będzie. Być może w sierpniu skuszę się na jakieś nowości ale do sierpnia mamy jeszcze trochę czasu.  

niedziela, 6 lipca 2014

SANTAVERDE Aloe Vera Żel Regenerujący




               Żel Regenerujący Aloe Vera to ostatni kosmetyk z zestawu otrzymanego od firmy SANTAVERDE. Trzy produkty już Wam przedstawiłam (tutu, i tu), a dzisiaj przyszedł czas na ten żel.




Producent tak pisze o żelu:
"Delikatny żel na bazie czystego soku aloesowego i hydrolatu z kwiatu czarnego bzu wzbogacony olejkami z wiesiołka i masłem z mango intensywnie regeneruje skórę i przywraca właściwy poziom nawilżenia. W sposób widoczny wygładza skórę, wzmacnia jej strukturę i przywraca naturalną elastyczność. może być stosowany samodzielnie, jako podstawowa pielęgnacja młodej cery ze skłonnością do przetłuszczania lub jako serum uzupełniające działanie kremu pielęgnacyjnego." 




Skład żelu: Sok z Aloe Vera*, alkohol*, betaina roślinna, mleczan sodu, wyciąg z czarnego bzu*, olej z wiesiołka*, olej ze słodkich migdałów*, wyciąg z lawendy*, kwas hialuronowy, guma ksantanowa, masło z mango, mech irlandzki, witamina E, olej słonecznikowy, witamina C palmitat, roślinny fitynian sodu, glukoza, roslinne estry gliceryny i kwasów tłuszczowych, roślinny kwas lewulinowy, siarczan srebra, olejki eteryczne.

* składniki pochodzące z certyfikowanych upraw organicznych.   



Żel Regenerujący Aloe Vera zamknięty jest w małej, miękkiej tubce o pojemności 30 ml. Wylot tubki, podobnie jak w przypadku Kremu Medium Aloe Vera, zamknięty był sreberkiem, dzięki czemu możemy mieć pewność, że nikt przed nami z zawartości tej tubki nie korzystał.
Kosmetyk nosi nazwę żelu ale bardziej niż z żelem kojarzy mi się z gęstym i lekko lepkim płynem. Barwą przypomina rozwodnione mleko. Ma przyjemny, owocowy zapach.
Testowanie tego kosmetyku zostawiłam na koniec gdyż, prawdę powiedziawszy, byłam do niego trochę uprzedzona. Dziwne mi się wydawało wklepywanie żelu w twarz, jakoś mnie to nie przekonywało. W końcu ciekawość zwyciężyła i postanowiłam spróbować. Spróbowałam i...rozczarowałam się. Wklepywałam żel w oczyszczoną i spryskaną tonikiem skórę. Wchłaniał się dosyć szybko ale po wchłonięciu przez skórę miałam wrażenie jakbym niczego na nią nie położyła, jakbym umyła twarz, osuszyła i na tym poprzestała. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest to kosmetyk nie dla mnie ale przypomniałam sobie, że przecież producent zaleca go do pielęgnacji cery młodej i przetłuszczającej się, a mojej cery nie można uznać za tłustą, a tym bardziej, niestety, za młodą. Postanowiłam więc dać żelowi drugą szansę i potraktowałam go, zgodnie z sugestią producenta, jako serum czyli pod krem. I to był strzał w dziesiątkę! Teraz codziennie stosuję żel pod krem na noc, a rano cera jest wspaniale nawilżona i wygładzona. W charakterze serum żel spisuje się doskonale. Czasem dodaję go też do maseczek glinkowych dzięki czemu cera otrzymuje dodatkowe substancje odżywcze. Zrobiłam też eksperyment z maską do włosów. Glinkę rhassoul rozrobiłam z wodą, dodałam trochę żelu i kilka kropel eliksiru piękna (klik ). Tak przygotowaną maskę nałożyłam na umyte, mokre włosy. Trzymałam około 20 minut po czym maskę spłukałam i włosy ponownie umyłam szamponem. Po wyschnięciu miały piękny połysk, dobrze się układały i były uniesione u nasady czyli zwiększyły swoją objętość, a więc efekt był świetny.




 Żel Regenerujący Aloe Vera, podobnie jak wszystkie kosmetyki SANTAVERDE, posiada certyfikat NaTrue. Otrzymał również tytuł Doskonałości Roku 2013 w prestiżowym konkursie miesięcznika "Twój Styl", w kategorii kosmetyków naturalnych i organicznych.
Podsumowując moją przygodę z produktami SANTAVERDE muszę stwierdzić, że są to wspaniałe, luksusowe kosmetyki i bardzo się cieszę, że miałam przyjemność wypróbowania kilku spośród nich, bo testowanie tak dobrych produktów to rzeczywiście sama przyjemność. Podoba mi się ich jakość, wydajność, wszechstronność i działanie na skórę. Są to kosmetyki drogie ale, moim zdaniem, warto odłożyć sobie trochę pieniążków i od czasu do czasu zafundować sobie odrobinę luksusu.  

wtorek, 1 lipca 2014

Projekt DENKO - czerwiec 2014




          Czerwiec się skończył i polowa roku za nami. I pomyśleć, że tak niedawno był Sylwester i Nowy Rok... Wraz z końcem miesiąca przyszła pora na pokazanie tego, co udało mi się wykończyć. Moje czerwcowe denko nie jest może imponująco duże ale lepsze to niż nic. Zobaczcie:



1. BENTLEY ORGANIC Odżywka do wszystkich rodzajów włosów - o tej odżywce pisałam tutaj.. Niestety, moje włosy niezbyt ją lubiły i dlatego nie kupię jej ponownie.

2. SWAZI SECRETS  Olej marula peeling - klasyczny przykład dobrego kosmetyku spapranego przez tandetne opakowanie. Tubka zaopatrzona jest w dużą zakrętkę, a więc przeznaczona do stawiania na tej zakrętce. Niestety, niezależnie od tego czy tuba była postawiona czy leżała olej wyciekał na zewnątrz. W końcu musiałam przełożyć zawartość tuby do pojemniczka po innym kosmetyku. Recenzję znajdziecie tu. Do tego jeszcze ta łuszcząca się farba na tubie... Nie wiem jeszcze czy kupię ponownie ten peeling ale jeśli się skuszę, to przełożę go do innego pojemnika od razu po zakupie nie czekając aż większość oleju wycieknie.

3. PLANETA ORGANICA  Hammam Body Soap czyli Naturalne mydło tureckie do sauny i pod prysznic - mydła tego używałam do peelingu z rękawicą kessą tak, jak savon noir. Bardzo dobrze sprawdziło się w tej roli. Pojemnik o pojemności 450 ml starcza na długo tym bardziej, że mydło jest wydajne. Więcej na jego temat przeczytacie tu. Zasługuje na ponowny zakup.

4 i 5. COSMETIC GARDEN Mydło Świeżo ścięta trawa oraz Pomarańcza i bez. Zostały mi z tych mydełek nieduże kawałki, a więc nietrudno było je wykończyć. Polubiłam te mydełka, a zwłaszcza to o nazwie Pomarańcza i bez ze względu na piękny, delikatny zapach bzu. Recenzję mydełek znajdziecie tutaj. Jak najbardziej zasługują na ponowny zakup.

6. LA MAISON DU KARITE  Mydło z masłem karite i neem - kolejne naturalne mydełko o lekko peelingującym działaniu. Pisałam o nim tu. Bardzo dobre mydło i z pewnością kupię je ponownie, a także inne mydła tego producenta.

I to już wszystko, co udało mi się wykończyć w czerwcu. Kolejne denko za miesiąc. Czy będzie większe? Zobaczymy...


 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...