czwartek, 30 sierpnia 2012

Liposomowy eliksir dla cery dojrzałej




           Uff... nareszcie zrobiłam serum. Nosi ono nazwę  Liposomowy eliksir dla cery dojrzałej. Zrobiłam je z gotowego zestawu zakupionego w sklepie ZRÓB SOBIE KREM. Oto moje serum zamknięte w buteleczce wchodzącej w skład zestawu:



Dlaczego napisałam, że "nareszcie" zrobiłam serum?  Dlatego, że bardzo się tego bałam. Wiem, że kręcenie kosmetyków z gotowych zestawów jest proste, ale mimo to obawiałam się, że coś mi nie wyjdzie. Mam nadzieję, że gdy będę robiła następne serum (a może krem?) będę podchodziła do tego przedsięwzięcia z większą odwagą i pewnością siebie.

A tak wyglądał mój zestaw:


Największa buteleczka jest pusta i stanowi opakowanie dla gotowego serum. W trzech mniejszych buteleczkach znajdują się: hydrolat różany, olej makadamia i kwas hialuronowy. W małych, plastikowych saszetkach są: guma ksantanowa (proszek) i witamina B3 (proszek). W pozostałych saszetkach znajdują się małe, plastikowe kapsułki, a w nich: retinol roślinny, ekstrakt ujędrniający, mikoliposomy z tetrapeptydem i Q10, ekstrakt - ceramidy oraz SLP czyli emulgator.

Serum robiłam ściśle według wskazówek zamieszczonych na stronie sklepu.  W jednej zlewce przygotowałam fazę olejową. Olej makadamia wymieszałam z emulgatorem SLP. W drugiej zlewce - fazę wodną czyli retinol, witaminę B3, kwas hialuronowy i hydrolat różany. Następnie fazę olejową wlałam do fazy wodnej i mieszałam mikserkiem około 3 minut, po czym dodałam pozostałe składniki i jeszcze trochę pomieszałam mikserkiem. Gotowe serum wyglądało tak:



Teraz przyszła kolej na przeniesienie serum do buteleczki. Robiłam to za pomocą pipetki dołączonej do zestawu. Według mnie jest to "robota dla niewolników". Bardzo powoli mi to szło, ale w końcu dałam radę. Gdy serum było już w buteleczce pomyślałam sobie, że być może przenoszenie za pomocą strzykawki byłoby łatwiejsze i szybsze. Wypróbuję ten pomysł następnym razem. Możliwe, że, po prostu, nie mam wprawy w posługiwaniu się pipetką i z czasem to się zmieni. 
Ze składników wchodzących w skład zestawu otrzymuje się 30 ml serum. Ponieważ nie jest ono niczym konserwowane należy przechowywać je w lodówce i zużyć w ciągu dwóch tygodni. Nie jestem pewna czy tak szybko uda mi się je zużyć. Na stronie sklepu jest informacja, że jeśli chce się przedłużyć okres świeżości serum, należy dodać do niego kilka kropli konserwantu FEOG. Następnym razem chyba dokupię ten konserwant i wtedy serum posłuży mi dłużej.

Używam tego serum od kilku dni. Ma bardzo przyjemną konsystencję i delikatny, naturalny zapach. Jest przeznaczone na noc, ale ja stosuję je również na dzień. Serum jest wydajne i dosyć szybko się wchłania. Czasem, po wchłonięciu się serum, aplikuję jeszcze na skórę odrobinę kremu. Serum bardzo dobrze wygładza, nawilża i odżywia skórę. Poza tym nie jest drogie. Gotowe sera dobrej jakości kosztują znacznie więcej, a to z pewnością jest dobrej jakości. Dodatkowym bonusem jest satysfakcja z własnoręcznego wykonania kosmetyku. Prawdopodobnie jeszcze nie raz je kupię.



niedziela, 26 sierpnia 2012

Afrykańskie Czarne Mydło DUDU - OSUN



       Afrykańskie czarne mydło Dudu - Osun  to część nagrody jaką wygrałam w konkursie na blogu Śliwki robaczywki (klik). Uwielbiam takie egzotyczne mydła.




Afrykańskie Czarne Mydło produkowane jest w Afryce Zachodniej, głównie w Ghanie, ale również w Nigerii. Dudu - Osun pochodzi z Nigerii. Mydło to, wbrew nazwie, nie jest czarne. Ma barwę brązowo - brunatną, tak jak na zdjęciu. Wytwarzane jest według starych, tradycyjnych receptur. W Afryce niemal każdy region i każde plemię ma swoją  recepturę przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Produkowane jest z naturalnych surowców dostępnych w danym regionie np. z popiołu ze spalonych liści i kory drzew. Popiół mieszany jest z wodą. Tę mieszankę filtruje się i miesza z naturalnymi olejami jak masło karite, kakaowe, olej kokosowy, palmowy itp. Mydło o którym piszę ma następujący skład:

 
  • Pure Honey - czysty miód.
  • Shea Butter - masło shea,
  • Osun (camwood) - afrykańska odmiana drzewa sandałowego,
  • Palmkernel oil - olej z nasion palmy,
  • Cocoa pod ash - popiół z ziarna kakao,
  • Palm bunch ash - popiół z liści palmy,
  • Aloe vera - aloes,
  • Lime juice - sok z limonki,
  • Water & Fragrance - woda i substancja zapachowa.
Poza tym producent zapewnia, że Dudu - Osun jest starodawnym, tradycyjnym czarnym mydłem afrykańskim, ręcznie produkowanym z czystych, naturalnych składników i ziół pochodzących z tropikalnych lasów deszczowych i sawanny. Nie zawiera sztucznych barwników i konserwantów i jest w pełni biodegradowalne. 





 Mydło Dudu - Osun  ma postać dosyć dużej (150g), owalnej i lekko wygiętej kostki. Opakowane jest tylko w kolorowy kartonik. Myję się nim już od tygodnia i co nieco mogę na jego temat powiedzieć.
Bardzo dobrze się pieni. Gdy obrócimy mydło w dłoniach to wytwarza się pianka w kolorze beżowym, z rąk ścieka woda w podobnym kolorze. Natomiast jeśli tym samym mydłem namydlę gąbkę, to piana jest biała, ale nie jest to śnieżna biel. Jego zapach kojarzy mi się z zapachem zwykłego mydła, ale jest delikatniejszy, złagodzony dodatkiem jakiegoś innego zapachu, chyba kwiatowego. 


Dudu - Osun bardzo dobrze oczyszcza skórę, nie wysusza i nie podrażnia jej. Myję nim całe ciało i twarz. Natomiast nie sprawdziło się jako środek do higieny intymnej. Powoduje dosyć silne pieczenie. Było to dla mnie niespodzianką gdyż jeszcze żadne mydło naturalne nie powodowało u mnie czegoś takiego. Wszystkie, jakich dotychczas używałam, nadawały się również do higieny intymnej. W mojej ocenie fakt ten nie dyskwalifikuje mydła Dudu - Osun. W łazience zawsze mam więcej niż jedno napoczęte mydło, a więc użycie innego do higieny intymnej nie stanowi problemu. Jest to jedyny minus tego mydełka i, moim zdaniem, warte jest zakupu.


 Czarne mydło afrykańskie zalecane jest przy chorobach skóry, a także do cery trądzikowej. Nadaje się również do zmywania makijażu. Można też myć nim włosy, ale ja tego jeszcze nie próbowałam, może jeszcze się skuszę. Cieszę się, że miałam możliwość poznania jeszcze jednego ciekawego i egzotycznego mydełka.



środa, 22 sierpnia 2012

ORIENTANA Maska - Krem z Owsa Tybetańskiego




           O kosmetykach  ORIENTANA  dowiedziałam się z blogów kosmetycznych. Recenzje tych produktów były w większości pozytywne więc postanowiłam je wypróbować. Zamówiłam Zestaw Ujędrniający składający się z Maski - kremu ujędrniającego do twarzy szyi i dekoltu oraz z Maski - kremu z kaskaryli pod oczy. Dzisiaj napiszę o pierwszym z tych kosmetyków.


Byłam bardzo ciekawa tych kosmetyków i wręcz nie mogłam doczekać się przesyłki. Otrzymałam ją dwa tygodnie temu i od tego czasu testuję te kremy. Zanim jednak napiszę o kremie, najpierw kilka słów o marce  ORIENTANA zaczerpniętych ze strony tej firmy:

"ORIENTANA to kosmetyki naturalne. Nie znajdziecie w nich szkodliwej chemii PEG-ów, parabenów, parafiny, olejów mineralnych, sztucznych zapachów czy koloryzatorów. Nie zawierają niedozwolonych substancji pochodzących od zwierząt i nie testujemy ich na zwierzętach.
Zawierają świeże składniki roślinne pochodzące z czystych ekologicznie rejonów Azji. Receptury naszych kosmetyków stworzone zostały w oparciu o wiedzę i doświadczenie Dalekiego Wschodu, głównie tradycyjnej medycyny azjatyckiej.
Nasze kosmetyki przywracają naturalne funkcje skóry, pobudzają jej metabolizm i odbudowę. Nie uczulają i nie podrażniają.
Do pielęgnacji twarzy i okolic oczu stworzyliśmy maski - kremy łączące intensywność maseczki z codzienną pielęgnacją kremem na noc...Maski - kremy do twarzy mają specjalną  żelową konsystencję, dzięki niej są lekkie i ułatwiają lepsze wnikanie w skórę składników (osiem razy efektywniej niż w zwykłych kremach). Dzięki tej konsystencji ułatwiony zostaje proces osmozy - ponad 90% naturalnych, odżywczych składników z łatwością wchłania się w skórę, a jednocześnie skóra uwalnia szkodliwe substancje i oczyszcza się."
Zjawisko to ilustruje poniższy rysunek:

Zdjęcie: www.orientana.pl

Wracajmy jednak do mojego kremu.





Opakowaniem kremu jest plastikowy słoiczek. Wśród informacji znajdujących się na opakowaniu przeczytałam, że krem wyprodukowany został w Chinach. Wiem, wiem, większości z nas produkt pochodzący z Chin kojarzy się po prostu z tandetą. Myślę jednak, że nie wszystko co wyprodukowano w tym kraju jest kiepskiej jakości. Z pewnością Chińczycy produkują również rzeczy dobrej jakości np. kosmetyki Orientana.
Znalazłam też taką informację: "SURKRAN TECHNOLOGY&TRADING CO.LTD. Supervised by Surkran". Wnioskuję stąd, że kosmetyki Orientana produkowane są na licencji amerykańskiej firmy Surkran produkującej swoje wyroby w Chinach i współpracującej z chińskim wytwórcą. Nie ma w tm oczywiście niczego złego, wręcz przeciwnie. Myślę, ze jest to gwarancja jakości.

Maska - Krem z Owsa Tybetańskiego jest kremem na noc o działaniu przeciwzmarszczkowym i ujędrniającym. Producent obiecuje, że już po kilku dniach stosowania skóra stanie się zdecydowanie bardziej ujędrniona, zmarszczki spłycone, a nawilżenie zoptymalizowane. Krem ma postać żelu, wygląda jak apetyczna galaretka cytrynowa i tak też pachnie:



Tę galaretkę aplikujemy wieczorem na oczyszczoną twarz, szyję i dekolt. Należy to robić około 20 minut przed położeniem się do łóżka żeby galaretka mogła się wchłonąć. I rzeczywiście, w tym czasie żel wchłania się. Na skórze pozostaje słabo wyczuwalna lepkość, ale w niczym to nie przeszkadza.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dwa tygodnie używania kremu to niezbyt dużo. Co mogę powiedzieć po tych dwóch tygodniach? 
Z całą pewnością maska - krem mocno nawilża skórę. Mam cerę mieszaną, a więc środkowa, tłusta strefa T i suche policzki. W ciągu pierwszych kilku dni stosowania kremu zauważyłam ciekawe zjawisko. Na policzkach żel wchłaniał się znacznie szybciej niż na pozostałych częściach twarzy. Według mnie oznaczało to, że skóra policzków potrzebowała większego nawilżenia niż inne miejsca i dlatego szybciej pochłaniała składniki kremu. W tej sytuacji na policzki aplikowałam dodatkową porcję kremu i ta też się wchłaniała. Obecnie nie ma już potrzeby tak silnego nawilżania i teraz aplikuję krem na policzki tylko raz. Wchłania się jednocześnie z kremem w strefie T. Myślę, że po następnych dwóch tygodniach stosowania kremu będzie można aplikować go 2 - 3 razy w tygodniu.
Jeśli idzie o działanie przeciwzmarszczkowe to trudno mi jeszcze coś powiedzieć. Zapewne na bardziej widoczne efekty trzeba poczekać dłużej niż dwa tygodnie, chociaż czasem mam wrażenie, że najdrobniejsze zmarszczki zostały nieco spłycone.




Słoiczek kremu - maski w sklepie producenta kosztuje 43 zł (w zestawie wychodzi trochę taniej). Myślę, że ta cena nie jest wygórowana jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że słoiczek zawiera aż 200g kremu, a poza tym jest on bardzo wydajny. Po dwóch tygodniach używania właściwie nie było widać żeby w słoiczku coś ubyło. Na moim zdjęciu widać większy ubytek, ale to dlatego, że z kimś się nim podzieliłam. Nie wiem kiedy bym zużyła całe opakowanie. Moim zdaniem dobrze by było gdyby producent pomyślał o zaoferowaniu klientkom kremu również w mniejszych opakowaniach np. po 100g.

Jeszcze o jednej rzeczy koniecznie muszę napisać, a mianowicie o składzie kremu - maski. Wygląda on tak:


Zdjęcie nie wyszło mi zbyt wyraźnie więc przepisuję skład:
Ingredients: Oat Peptides, Oat Glucan, Fucose, Vitamine E, Fresh Aloe Juice.
Tylko pięć składników! Taki skład bardzo mi się podoba. Wyraźnie widać, że nie ma tu nic sztucznego.  Składniki to: polipeptyd i betaglucan z owsa tybetańskiego, które pobudzają metabolizm i poprawiają kondycję skóry, a także wypełniają zmarszczki i ujędrniają skórę, fukoza - jeden z cukrów intensywnie nawilżający, witamina E - silny antyoksydant i świeży sok z aloesu. 
Podsumowując, uważam, że krem - maska dobrze spełnia swoje zadania. Bardzo cieszę się z dobrego nawilżenia skóry. Poprawił się również jej koloryt. Z pewnością kupię ten maskę - krem ponownie choć może z ciekawości wybiorę inny jej wariant.

niedziela, 19 sierpnia 2012

DIY - pasta do zębów



         Do zrobienia własnej pasty do zębów zainspirowała mnie ewel autorka bloga Śliwki robaczywki. Zamieściła na swoim blogu post (klik) z kilkoma przepisami na kokosowe pasty do zębów. Postanowiłam spróbować i oto jest:


Oczywiście nie obyło się bez eksperymentów i bardziej lub mniej udanych prób. Nie jest to moja pierwsza  pasta nadająca się do użytku. Pierwsza wyglądała tak:


 Była śnieżnobiała i wyglądała pięknie. Dla mnie jednak była zbyt łagodna. Używając jej nie czułam "szorowania" zębów. Wrażenia były takie jakbym myła zęby np. masłem. Postanowiłam dodać do niej glinkę. Miałam wówczas w domu jedynie marokańską glinkę rhassoul więc jej dodałam. Po tym zabiegu pasta wyglądała tak:




Swoją ciemną barwę pasta zawdzięczała, oczywiście, glince. Może nie wyglądała zbyt pięknie, ale za to działała wspaniale. Doczyszczała zęby znacznie lepiej niż pasta ze sklepu.

Pasta widoczna na pierwszym zdjęciu jest znacznie jaśniejsza gdyż dodałam do niej glinki białej (kaolinowej), a nie marokańskiej.
Jak robiłam pastę? Kierowałam się przepisami z bloga Śliwki robaczywki, ale nie przestrzegałam ich dokładnie. Były dla mnie inspiracją. 
Nie podam dokładnego przepisu na pastę gdyż, prawdę mówiąc, robiłam ją na tzw. oko. 
Składniki pasty:
  • olej kokosowy,
  • soda oczyszczona,
  • glinka,
  • mydło,
  • napar rumianku,
  • stewia,
  • ksylitol,
  • olejki eteryczne
Wykonanie:
na tarce jarzynowej starłam troszkę mydła Alep. Mydła nie potrzeba dużo, mydlanych wiórków miałam 3 łyżeczki. Mydło rozpuściłam w mocnym naparze rumianku. Gdy przestygło przelałam do miksera, dodałam olej kokosowy (płynny) i miksowałam do połączenia się składników. Potem dodałam sodę i glinkę i nadal miksowałam.


 Gdy składniki się połączyły dodałam 4 saszetki (po 1g) stewii i kilka łyżeczek ksylitolu. Oprócz tego do pasty poszły olejki eteryczne: miętowy i pomarańczowy. W trakcie miksowania pastę należy "próbować", żeby stwierdzić, czy już wystarczy środków słodzących i olejków eterycznych, czy też jeszcze należy ich dodać. Są to przecież sprawy indywidualne.

A tak wyglądają moje obie pasty:


Mają one konsystencję właściwą dla pasty i gdybym mogła umieścić je w tubkach, to można by było wyciskać je na szczoteczkę. Niestety, nie mam tubek i pasty musiałam umieścić w pojemniczkach. Jest to rozwiązanie dobre, jeśli pasty używa jedna osoba. Gdyby kilka osób wkładało swoje szczoteczki do pojemniczka z  pastą to nie byłoby to zbyt higieniczne.
Swoją najnowszą pastę zamknęłam w takim słoiczku:


Jak już pisałam, pasta bardzo dobrze czyści zęby. Jest aromatyczna i przyjemna w użyciu. Jest tłusta (olej kokosowy) i tę tłustość wyczuwa się myjąc zęby. W niczym to jednak nie przeszkadza tym bardziej, że olej kokosowy jest jadalny. Nie znajdziemy w niej fluoru, SLS-u ani innych chemicznych ulepszaczy i konserwantów.  Nie twierdzę, że już zawsze będę używała wyłącznie własnej pasty. Z pewnością nie raz sięgnę po tę ze sklepu, ale swoją też czasem zrobię.
A co Wy sądzicie o takiej paście? 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dostałam dziś paczuszkę...



         ...która wyjątkowo mnie ucieszyła. Dlaczego? Ano dlatego, że jest to nagroda wygrana w konkursie. Jeszcze w lipcu ewel, autorka bloga Śliwki robaczywki (klik) ogłosiła Konkurs Kokosowy. Udało mi się zdobyć w tym konkursie II nagrodę czyli 100g oleju kokosowego BIO i bon na zakupy w sklepie BLISKO NATURY (klik) na kwotę 50 zł. Oto moja nagroda:




Gwiazdą jest tu, oczywiście, olej kokosowy:

 
 Jest to olej tłoczony na zimno, ekologiczny i, oczywiście, nierafinowany. Z olejem kokosowym już miewałam do czynienia, ale zawsze był to olej rafinowany, a więc bez smaku, bez zapachu. Po prostu gorszy.
Ten, który dostałam dzisiaj, ma piękny, delikatny, kokosowy zapach. Ponieważ jest to tłuszcz jadalny więc musiałam go spróbować. Jak dla mnie jest on bez smaku, natomiast wyczuwa się w ustach aromat kokosa. Smakował mi. Wyobrażam sobie jakie pyszne byłyby naleśniki z jabłkami i cynamonem usmażone na takim oleju.
Planowałam dodać ten olej do masła do ciała, które niedługo będę robiła, ale teraz zmieniłam zdanie. Obawiam się, że jeśli zmieszam olej kokosowy z innymi olejami, to jego piękny, delikatny zapach zaniknie. Zużyję więc olej kokosowy solo, jako masło do ciała.

Co wybrałam za bon 50 zł? Jako rasowa mydłomaniaczka oczywiście mydło:


Jest to Afrykańskie czarne mydło Dudu - Osun. Widywałam je w sklepach internetowych, ale jeszcze nigdy go nie miałam. Gdy zobaczyłam je w ofercie sklepu Blisko Natury (klik) postanowiłam je zamówić. Lubię takie egzotyczne mydła. Oczywiście po przetestowaniu napiszę recenzję.

Następny produkt to 200 g nierafinowanego masła shea:


Będzie bazą do kolejnej porcji masła do ciała.

I już ostania rzecz:


W tej malutkiej buteleczce znajduje się 50 ml oleju z awokado, oczywiście też nierafinowanego. Jeszcze nie wiem jaki użytek z niego zrobię. Prawdopodobnie posłuży jako krem do twarzy.

Ta nagroda ucieszyła mnie tym bardziej, że to moja pierwsza wygrana w blogowym konkursie. Niezbyt często biorę udział w takich konkursach czy rozdaniach, ale od czasu do czasu się skuszę. Tak było i tym razem i udało się zdobyć atrakcyjną nagrodę.

Gdy otworzyłam pudełko z tymi kosmetykami, to jak myślicie? Kto był najbardziej zainteresowany? Oczywiście Kicia!


Mało tego. gdy otwarłam pudełeczko z olejem kokosowym, Kicia chciała zabrać się do konsumpcji oleju. Niestety, niedobra pani zabrała sprzed kociego noska pojemnik z pysznym, aromatycznym olejkiem i Kicia musiała obejść się smakiem...

niedziela, 12 sierpnia 2012

Moje pierwsze zakupy w ZSK... i nie tylko.


            
           Jakiś czas temu rozpoczęłam "zabawę" w samodzielne robienie kosmetyków. Zaczęłam, rzecz jasna, od rzeczy najprostszych. Były to maceraty olejowo - ziołowe, masło do ciała czy mydła - przetopki. Zabawa bardzo mi się spodobała więc postanowiłam pójść dalej i zrobić kosmetyk bardziej skomplikowany. W tym celu niezbędne było dokonanie odpowiednich zakupów i stąd moje pierwsze zamówienie w sklepie ZRÓB SOBIE KREM. Oto moje zakupy plus baaardzo zainteresowana Kicia:



Co kupiłam? Znów zaczęłam od rzeczy najprostszych. Kosmetyk ma być bardziej skomplikowany, ale wykonanie już nie. Innymi słowy mówiąc wybrałam gotowy zestaw do zrobienia Liposomowego eliksiru dla cery dojrzałej czyli, mówiąc prościej, serum. Oto cały zestaw:




Konieczne było również zakupienie kilku niezbędnych akcesoriów. Oto zaczątek mojego domowego "laboratorium":


Widzimy tutaj dwie zlewki, dwie łyżeczki miarowe i minimikserek. Przy okazji kupiłam też trochę glinki kaolinowej, która będzie mi potrzebna do innych celów.

To, że zaczynam coraz bardziej się wciągać w robienie własnych kosmetyków nie znaczy, że zrezygnowałam z gotowych. Czy kiedyś zrezygnuję? Trudno powiedzieć. Podejrzewam, że nie. Tym razem też kupiłam gotowe kosmetyki. Są to produkty marki ORIENTANA:



Wybrałam Zestaw Ujędrniający. W jego skład wchodzą: Maska - krem z owsa tybetańskiego do twarzy, szyi i dekoltu (największy pojemnik z rudo - pomarańczową etykietką) i Maska - krem z kaskaryli pod oczy (mniejszy pojemnik z zieloną etykietką). Oprócz tego dostałam dwie próbki peelingów do ciała, to dwa najmniejsze słoiczki.
Dlaczego akurat ORIENTANA? No cóż, na blogach kosmetycznych, i nie tylko na blogach, znalazłam dużo pozytywnych opinii o kosmetykach tej marki. Poza tym urzekają one wspaniałymi, naturalnymi składami. Postanowiłam więc je wypróbować. Po przetestowaniu napiszę recenzje.

To jeszcze nie koniec moich nowości. Będąc w aptece kupiłam próbki dwóch kosmetyków, które wydały mi się ciekawe:


Próbka z lewej to Intensywnie Regenerujący Szampon do Włosów Przetłuszczających się, a druga to Maseczka Dermatologiczna Przywracająca Gęstość Skóry 40+
Kupiłam jeszcze jedną rzecz, ale nie jest to kosmetyk.




Jest to słoiczek, który kupiłam dlatego, ze mi się spodobał. Jest ceramiczny i ozdobiony rysunkami mojej ulubionej lawendy. Ma pojemność 200 ml. Przyda się na jakieś mazidło własnej roboty np. na masło do ciała i będzie ładnie prezentował się w łazience. 
To już wszystkie moje nowości. Chyba nie jest tego zbyt dużo? A Wy jak myślicie?






 

piątek, 10 sierpnia 2012

LETNI TAG



         Letni TAG...lekki, łatwy i przyjemny...

Otagowała mnie Joanna, autorka bloga Świat w kolorach . Bardzo dziękuję Joanno.


Pytania i odpowiedzi:

1. Jakie są Twoje ulubione lody?

Niezbyt często jadam lody, ale jeśli już to najchętniej kawowe lub orzechowe. 

2.Twój ulubiony owoc?

Uwielbiam wszystkie owoce i trudno mi wybrać jeden z nich. Chyba najbardziej lubię te owoce, które mogę w danej chwili jeść.

3.Japonki, sandały czy baleriny?

Sandały.

4.Jaki lubisz lakier na stopach - french, jeden kolor czy bez lakieru?

Rzadko maluję paznokcie u stóp, ale jeśli już to na jeden kolor.

5.Preferujesz bikini, tankini czy strój jednoczęściowy?

Zdecydowanie jednoczęściowy.

6.Jak lubisz się opalać - solarium, samoopalacz czy słońce?

W solarium jeszcze nigdy nie byłam i nie wybieram się. Słońce w ograniczonej ilości, od czasu do czasu samoopalacz.

7. T-shirt czy top?

Raczej t-shirt.

8. Spodnie, krótkie spodenki czy spódnica? 

Najczęściej spodnie, od czasu do czasu spódnica..

9.Gładka skóra - golenie, woskowanie czy depilator?

Golenie.

10. Baseny czy jezioro?

Jezioro, a jeszcze lepiej morze.


 


Do zabawy zapraszam osoby prowadzące własne blogi i chętnie tu zaglądające. Mamy letni, wakacyjny luz więc niech każdy sam zdecyduje czy chce wziąć udział w zabawie. Ja, oczywiście, zapraszam.
 

czwartek, 9 sierpnia 2012

NATURA SIBERICA Odmładzający Krem na Noc. Anti - Age. Organiczny.



             Już kilka razy wspominałam, że nie używam kremów na noc i że, z dobrym skutkiem, zastąpiłam je olejkami. Jednak, jak każda kobieta, pragnę od czasu do czasu odmiany, urozmaicenia. Właśnie dla odmiany postanowiłam sprawić sobie jednak krem na noc. Wybrałam Odmładzający Krem na Noc NATURA SIBERICA.



Kupiłam wcześniej szampon i balsam do włosów tej marki i jestem z nich bardzo zadowolona. Pomyślałam więc, że krem będzie równie dobry i dlatego go wybrałam.

Krem wyprodukowany został na bazie najrzadszej rośliny - Cladonii Śnieżnej. Zawiera również oligopeptydy - organiczne związki chemiczne składające się z aminokwasów i bardzo podobne do białek. Normalizują one wymianę substancji w komórkach skóry. W kremie znajdziemy również witaminę F i organiczne ekstrakty ziołowe. A oto pełen skład kremu:

Skład: Aqua with infusions of natural certified extracts: Cladonia Nivalis, Olgaea Altaica, Octyldodecanol, Dicaprylyl Ether, Isostearyl Isostearate, Coco-Caprylate/Caprate, Glycerin, Glyceryl Stearate, Certyfikowany Organiczny Ekstrakt: Chamomilla Recutita, Calendula Officinalis, Spirae Ulmaria, Tannic Acid, Panicum Milaceum Seed Extract, Palmitoyl Oligopeptide, Glyceryl Linoleate, Cetearyl Alcohol (i) Cetearyl Glucoside, Tocopherol, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Polyacrylate, SYN-AKE, Palmitoyl Tetrapeptide-3, Parfum, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Benzyl Alcohol.



Moja opinia:
Używam tego kremu prawie cztery tygodnie. Jest on zamknięty w pojemniku (50 ml) z pompką co umożliwia higieniczną aplikację kosmetyku. Jest wydajny. Nie mogę zobaczyć jaką ilość kremu już zużyłam gdyż pojemnik nie jest przezroczysty, ale wystarczy niewielka jego ilość na całą twarz, szyję i dekolt. Ma delikatny, kwiatowy zapach. Bardzo dobrze i szybko się wchłania. Mimo, że jest to krem na noc, pozostawia skórę matową. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy spowolnił procesy starzenia się mojej skory. Mogę powiedzieć, że rano skóra jest dobrze nawilżona, napieta i wygląda na wypoczętą. Uważam, że krem dobrze spełnia swoją rolę i jestem z niego zadowolona. Być może kupię też krem na dzień z tej samej serii, ale dopiero wówczas gdy zużyję te, które mam teraz. 



 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Nowy kosmetyk własnej roboty + zmiana wystroju bloga.


          
           Postanowiłam zmienić wygląd bloga. Ten stary już mi się trochę znudził, opatrzył. Doszłam do wniosku, że czas na zmiany. W nowym wystroju kolory są bardziej stonowane, spokojniejsze. Zmieniłam też kilka szczegółów w treści i dodałam wykaz marek kosmetyków, o których dotychczas pisałam.  Mam nadzieję, że te zmiany spodobają się moim Czytelniczkom.

A teraz przedstawiam nowy kosmetyk domowej roboty. Jest to Migdałowy krem do mycia twarzy. Oto on:


Nie wymyśliłam tego kremu sama. Przepis na niego znalazłam na blogu  ZIELONY KOSZYCZEK (klik). Przepis spodobał mi się więc postanowiłam z niego skorzystać. I tak zrobiłam. 

Do wykonania kremu potrzebne są migdały. Całe, w skórkach. Kupiłam najmniejsze opakowanie migdałów jakie znalazłam w sklepach, czyli 200g, a do wykonania kremu zużyłam połowę czyli ok. 100g. Migdały, właśnie całe i w skórkach, wrzucamy do blendera i mielimy. Należy je zmielić tak, żeby powstało coś w rodzaju miękkiej pasty. Nie jest to łatwe zadanie dla blendera.


Na zdjęciu widać jak zapchana jest końcówka blendera. Żeby ułatwić blenderowi zadanie najpierw zmieliłam migdały w młynku do kawy. Taki młynek nie zmieli ich zbyt drobno, ale zawsze jest to już jakieś ułatwienie dla blendera. Blendowałam je dosyć długo z przerwami, żeby nie spalić silniczka w blenderze. W końcu uzyskałam wilgotną pastę. Żeby uzyskać konsystencję bardziej przypominającą krem można dodać do masy trochę oleju ze słodkich migdałów. Oprócz oleju dodałam jeszcze, za radą  ZIELONEGO KOSZYCZKA, łyżkę zmielonych płatków owsianych oraz trochę suszonych kwiatów lawendy i nagietka. I kremik gotowy.

Jak go używamy? Trochę kremu łączymy z wodą w zagłębieniu dłoni, mieszamy i nakładamy na wilgotną twarz. Krem rozprowadzamy i wciskamy w skórę twarzy, szyi i dekoltu. Potem spłukujemy letnią wodą i kładziemy na skórę zimny kompres. Ponieważ nie bardzo mi się chce "bawić" w kompresy, to po prostu na koniec spłukuję twarz zupełnie zimną wodą. Po osuszeniu skóry przemywam ją hydrolatem i wklepuję krem.  Efekt? Buzia jest gładziutka jak przysłowiowa pupcia niemowlęcia.
ZIELONY KOSZYCZEK pisze, że jest to krem zbliżony do Kremu do Mycia dr Hauschka. Sprawdziłam w sklepach internetowych. Tubka 50 ml takiego kremu kosztuje 46 zł. Trudno dokładnie policzyć ile kosztuje taki krem własnej roboty, ale na pewno mniej niż 10 zł, a wyszło mi tego kremu ok. 80 ml. Dodatkowym zyskiem, przynajmniej dla mnie, jest satysfakcja z własnoręcznie zrobionego, w pełni naturalnego, kosmetyku. 



A czy Wy też czasem same robicie kosmetyki?
 


środa, 1 sierpnia 2012

Projekt denko - zużycia lipcowe.



         Kolejny miesiąc dobiegł końca i przyszła pora na pokazanie moich lipcowych zużyć. Nie ma tego zbyt dużo. Oto one:



W lipcu udało mi się wylończyć:
  1. ASINERIE  Szampon z oślim mlekiem - bardzo dobry szampon naturalny.  Lubiłam go i z przyjemnością używałam. Był, niestety, drogi, ale często tak bywa, że to co dobre nie jest tanie. Czy kupię go ponownie? Wątpię. Kupiłam go w Biolanderze i widzę, że tego szamponu od dłuższego czasu już tam nie ma. Buteleczki nie wyrzucam. Ma pojemność 300 ml i pewnie przyda się do jakiegoś specyfiku własnej produkcji.
  2. Olej ze słodkich migdałów 100 ml - kupiony w bardzo przystępnej cenie w miejscowym sklepie zielarskim. Zużyłam do twarzy i ciała. Z pewnością kupię ponownie.
  3. ALEPIA Glinka Rhassoulw tym plastikowym słoiczku znajdowała się glinka marokańska rhassoul w postaci płatków czyli takich małych kamyczków. Robiłam z niej maseczki do twarzy, czasem do włosów. Tak było do czasu gdy kupiłam sobie glinkę rhassoul o zapachu geranium Charme d`Orient, potem glinkę Alepii sproszkowaną i glinka w płatkach, jako mniej praktyczna, poszła w odstawkę. W lipcu powiedziałam sobie, że muszę ją wreszcie wykończyć i udało się. Czy kupię ponownie? Raczej nie. Wolę tę sproszkowaną, jest bardziej praktyczna.
  4. Ten mały kawałek folii z etykietką, to wszystko co pozostało po Mydle  Alep Premium Jaśminowym od ALEPII .  Z mydełka byłam zadowolona i na pewno jeszcze nie raz je kupię, podobnie jak inne mydła Alep Premium. Pisałam o nim tutaj.
 
 To jeszcze nie wszystko co zużyłam w lipcu. Wymydliłam doszczętnie mydełko nagietkowe własnej roboty. a skoro własnej to nie miało opakowania. Wyglądało tak:


Mydełko spisywało się bardzo dobrze i pewnie jeszcze nie raz pobawię się w robienie takich przetopków. Pisałam o tym tutaj.

W lipcu wykończyłam również litrową butlę Mydła marsylskiego w płynie z oślim mlekiem SAVONNERIE.  Jak wyglądało widać na zdjęciu poniżej.

Zdjęcie: Google.
 Mydło używane było głównie do mycia rąk. Wszystkim domownikom bardzo podobał się jego zapach i domagają się, żeby kupić je ponownie, więc pewnie kupię. Ja też je polubiłam i chętnie używałam.
Niestety, pustej butelki nie udało mi się zachować. Zanim ją schowałam jeden z domowników zdążył ją wyrzucić. I tym sposobem nie mogła dzisiaj "pozować" do zdjęcia.

Tak wyglądają moje lipcowe zużycia. Nie planuję szczegółowo zużyć na następny miesiąc. Zakładam sobie w myślach, że postaram się zużyć to czy tamto. Czasem udaje się te założenia wykonać, a czasem nie. W lipcu się udało. Mam nadzieję, że w sierpniu też się uda.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...